बेहतर खोज बेहतर खोज

Dopełnienie.


Kreśląc w krótkości dzieje życia i artystycznego zawodu Grottgera , miałem cel jasno wytknięty. Do chóru ogólnikowych sędziów nie myślałem się przyłączać, nie chcąc powtarzać stereotypowych, bardzo już zużytych i oklepanych frazesów , które nic nie mówią, a w końcu budzą tylko niesmak do wydania zaś opinii w całem znaczeniu wyrazu kompetentnej, nie czułem się ani dość artystycznie ukształconym, ani powołanym, przekonany będąc, że publiczność nasza nie nabędzie szczerego zamiłowania sztuk plastycznych, dopóki nie przestaną o nich wyrokować dyletanci, nie wątpiący o niczem i zawsze gotowi do popisu.

Wyrzekłszy się prawa oceniania arcydzieł ulubionego artysty, całą usilność zwróciłem w kierunku biograficznym — pragnąłem jak największą ilość faktów, szczegółów i rysów charakteru wydrzeć zapomnieniu. Wiem sam najlepiej, ile niniejszemu szkicowi brak nie do tego, aby był zupełnie dokładnym i wyczerpującym, jakkolwiek zawiera wiele rzeczy nowych, wiele materyałów po raz pierwszy na jaw dobytych a uzupełnionych wiadomościami, jakie już przedemną podali pp. Kraszewski, Tarnowski i Szczepański.

Jeśli mi się nie udało utworzyć pełniejszej biografii, pochodzi to ztąd, że mimo usilne starania nie wszędzie doznałem życzliwej pomocy i szczerego poparcia, a z żalem patrzeć musiałem, jak niektóre osoby najpiękniejsze po wielkim malarzu pamiątki trzymają niejako pod kluczem, zamiast się niemi podzielić z ogółem i wiadomość o nich rozpowszechnić. Wiele też przyrzeczeń pozostało dotąd nie spełnionych, a i w drukowanych materyałach napróżno niekiedy szukałem tego, co w nich być powinno. Podobny zawód sprawił mi artykuł profesora Wł. Łuszczkiewicza, ogłoszony przed trzema laty Bibliotece Warszawskiej pod nieco pretensyonalnym tytułem: Przegląd krytyczny dziejów szkoły sztuk pięknych w Krakowie (1818— 1873). Żałować należy, że tak niepospolity znawca sztuki, zbyt rzadko chciał patrzeć na rzecz krytycznie — że uczyniwszy jeden krok śmielszy, jak gdyby żałując swej otwartości, natychmiast podwajał powściągliwość i ostrożność. Do niewielu wypadków owej szczerości zaliczyć wypada ustęp o uczniach Stattlera, rysujących i malujących z martwej natury. „Nudzili się — mówi — nad owemi jajkami, jarzynami przez tygodnie i miesiące, kując rzecz instynktowo; chodziło bowiem więcej o delikatność oddania szczegółów, broń Boże o efekt ogółu i prawdę jego, bo to potępionem było. W praktyce owa teorya dawała obrazy mgliste, rozdmuchane, o kolorycie pomarańczowym części ciała, na zielonych koniecznie tłach“ i t. d.

Zdawałoby się, że w krytycznym przeglądzie dziejów jakiejkolwiek szkoły niezbędnem jest wykazanie, jak oddziaływała na najcelniejszych uczniów. Wychodząc z tej zasady, szukałem skwapliwie w artykule szanownego profesora ustępu o twórcy Wojny; ale niestety po ogólniku, że „uczniowie malutcy wyrastali na młodzieńców wśród tchnienia sztuki, znalazłem tylko słowa następne, grzeszące nawet chronologiczną niedokładnością: „Tak w roku 1853, pamiętnym dla szkoły, zjawiło się w niej dwóch małych chłopców; pierwszego przyprowadził ojciec zacny, powszechnie szanowany profesor muzyki, polecając profesorowi nowego ucznia drobnej budowy, ale o świecącym geniuszem oku: chłopcem tym był Jan Matejko; drugim, z zakątka Galicyi przybyłym, Artur Grottger”.

Nie zawadzi tu dodać, że i mistrz, któremu zawdzięczamy Skargę i Grunwald, nie znalazł łaski w obliczu Stattlera, równie nisko przezeń ceniony i niechętnie traktowany, jak Grottger.

Wracając do kwestyi źródeł, z tem żywszą wdzięcznością składam gorące podziękowanie osobom, których łaska i względy dały mi możność podjęcia niniejszej pracy, a więc przedewszystkiem: Państwu Młodnickim; dalej panom Alexandrowi i Ludwikowi hrabiom na Pappenheimie, Władysławowi Fedorowiczowi, Andrzejowi Grabowskiemu, Jaro­sławowi Grottgerowi, prezydentowi Januaremu Poźniakowi, Włodzimierzowi Zagórskiemu, oraz bibliotece Poturzyckiej.

Oprócz wymienionych osób zechce przyjąć serdeczne moje dzięki prof. Jan Amborski, którego wspomnienie o pobycie Grottgera w Paryżu przyszło już za późno, aby w texcie mogło być pomieszczone; dla tego przytaczam je tutaj w strzeszczeniu: 

Grottgera poznałem w Paryżu w r. 186. Usposobienia żywego, serdeczny nad wyraz, kochający, z duszą wylaną, pociągnął mnie ku sobie od razu; to też w krótkim czasie zawiązał się między nami bardzo serdeczny stosunek. Zaglądałem do niego tak często, jak mi moje uciążliwe zajęcie i odległość naszych pomieszkań pozwalały. Z Batignolles bo ­wiem potrzeba było do trzech kwandransów, aby się dostać do Quartier St. Germain, gdzie mieszkał Grottger. Zajmował on na Rue du Four St. Germain dość duży pokój o dwóch oknach i alkierz ciemny, gdzie stało łóżko. Naprzeciw drzwi przy pierwszem oknie sztalugi. Sofka, stół, kilka krzeseł i kartony porozstawione po pod ścianami, zapełniały resztę pokoju. 

W czasie naszego zapoznania nic nie zapowiadało tak bliskiego końca artysty. Pełen życia i humoru, pracował z zapałem, gawędząc z obecnym i bez przerwy. Uderzyła mnie tylko jego szczupłość tak dalece, żem go o stan zdrowia wypytywał. Śmiejąc się ze swej otyłości, twierdził, że ma się wcale dobrze, i nie skarżył się na znużenie, pomimo że rysował od świtu prawie do 6tej lub 7mej wieczorem.

Gdym przyszedł po raz pierwszy do niego, kończył właśnie obraz „Schwytanie szpiega”, stanowiący jeden ze strasznych momentów groźnej jego epopei: Wojna. Wszystkie następne wykonał prawie przy mnie. Jak tylko bowiem znalazłem chwilkę wolną, biegłem do niego, wtedy zapuszczaliśmy się w nieskończone gawędy o poezyi i sztuce. W tych rozprawach brali udział: Marceli Krajewski, młody i zdolny malarz, rodem z okolic Lwowa i Władysław Żeleński, znany kompozytor, a dziś dyrektor warszawskiego Tow. muzycznego. Miłośnikiem tylko będąc sztuk pięknych, a nie mając pretensyi do znawstwa, brałem w tych rozmowach udział raczej dla nauczenia się czegoś, jak dla wypowiadania moich, własnych zdań, i zaczynałem zawsze mój sąd od przystającego mi: „zdaje mi się “.

Pomimo to nie zaniedbał Grottger nigdy, z dziwną skromnością i szczerością zapytywać mnie, co myślę o szeregu dramatów, które wysuwały mu się z pod ołówka tak szybko, swobodnie, bez wysilenia, jak gdyby je po raz setny kopiował. Skromność ta, rzadka w artystach w ogóle, sprawiała, że słuchał uwag ze szczególną powolnością. Tak n. p. znakomity malarz francuski, Geróme, powiedział mu raz mimochodem, że nie wypada artyście przedstawiać siebie w obrazach, że jest to rodzajem kokieteryi; a mówiąc to, czynił alluzyę do obrazów Wojny, w których Grottger pod postacią malarza, wiedzionego przez geniusz, siebie sportretował. Grottger nietylko w ostatnich dwóch, czy trzech odstąpił od pierwotnego zamiaru, ale w wykończonych już, tak wybitny typ swej twarzy zatrzeć usiłował.

Przed ukończczeniem Wojny rzucił był na papier pomysł, który dorywczo tylko brał na sztalugę. Jest to owa Cyganka grająca na skrzypcach, kupiona za tysiąc franków przez hr. Ksawerego Branickiego. Obraz ten, oddany do oprawy do pana d’ Angleterre, farykanta ram na ulicy de Seine, zostawał za oknem przez parę tygodni. Przez cały dzień tłum przechodzących oblegał wystawę sklepową i przyglądał się cygance nie okiem znawcy, ale zwabiony potęgą wyrazu. 

Trudno wyobrazić sobie, jak potężnego talentu dał dowód Grottger w tym obrazie, który przedstawia młodą, 15-letnią dziewczynkę. Obrzucona niedbale chustą, gra na skrzypcach; głowę, na której wiją się bogate kędziory, zacieniające czoło, pochyliła naprzód, jakby wsłuchując się w ulatujące dźwięki. Oczyma utkwionemi w przestrzeń, przejmuje na wskroś widza, wpija się niem i w duszę, lejąc w nią bezgraniczną jakąś boleść, tak że słyszy się prawie jej muzykę i to co, w niej wypowiada. Poeta - malarz całości nadał ton tak ponury, dziki, tyle zarazem siły i ognia, że tłum prostaczków nawet, nie pojmując czem jest nieszczęśliwa istota, płacząca dźwiękami skrzypiec na papierze, oderwać się od niej nie mógł i stał przykuty tą potęgą, która tryskała z obrazu.

Po ukończeniu Wojny urządził Grottger w swem mieszkaniu, przy Rue de Vaugirard, jeśli się nie mylę, wystawę swego dzieła i zaprosił artystów i rodaków, chcąc widać w skromności swojej, otrzymać zachętę do umieszczenia tej pracy w galeryi wystawy powszechnej.

O ile doszło do mojej wiadomości, Wojna zrobiła na zwiedzających wielkie wrażenie. P. Geróme wymawiał Arturowi, że zaniedbuje malarstwo. „Kredą i węglem niedaleko pan

zajdziesz — mówił do niego masz pan talent niepospolity, trzeba pracy tylko. Weź się do pędzla, nie trać czasu na drobne rzeczy“. Rzeczywiście miał zamiar Grottger rozpocząć studya.

Tymczasem Wojna na wystawie powszechnej, choć z braku miejsca źle umieszczona, bo na przenośnych pulpitach, zwracała powszechną uwagę. Uradowany powodzeniem zażądał Grottger, abym mu obrazy illustrował wierszem — za to obiecał mi także coś napisać o wystawionych obrazach. Niestety, wkrótce zaczął zapadać na zdrowiu i wybierał się na południe. Nie myśleliśmy nawet, żeby mu coś groziło. Kiedy nagle dochodzi nas wiadomość, że niebezpieczeństwo wielkie; Marceli Krajewski przywiózł już tylko zwłoki Artura, nieodżałowanego jako artysty i człowieka. 

*****

Z uczuciem szczerej wdzięczności zamieszczamy również nadesłany nam łaskawie w ostatniej chwili list p. dr. Stanisława Lasycz Niedzielskiego, jako zawierający ciekawe i cenne szczegóły; podajemy go ztąd w dosłownem brzmieniu, nie pomijając i znanych już wiadomości:

W ostatnich zeszytach Przewodnika naukowo-literackiego z prawdziwą przyjemnością spotkałem się ze szkicem biograficznym Artura Grottgera, skreślonym przez Szanownego Pana, gdyż od dawna ściągała na siebie całą moją ciekawość ta postać tak szlachetna i sympatyczna i od dawna też śledziłem z chciwością każdy szczegół jego życia i charakteru. Ten talent najpoetyczniejszy w naszem malarstwie, ta natura bujna, szczera, prosta - na koniec koleje jego życia, w którem częściej po cierniach stąpał, niż po różach, przemawiały do mej wyobraźni i jednały mu uwielbienie. Po śmierci artysty każda najdrobniejsza jego praca, nawet bez wielkich artystycznych zalet, nabierała dla mnie znaczenia i wartości pamiątkowej relikwii. Skrzętnie zapisywałem jego prace, gdzie je spotkałem i w czyich znajdowały się rękach, z myślą, by nie poszły w niepamięć i zagubę,  by autentyczność skonstatowana na świeżo, nie zamgliła się w przyszłości, by wreszcie kiedyś ten skromny materyał pokazać komuś, coby chciał z niego skorzystać. Z pisma Twego, Panie, wnoszę, iż lubowałeś się w swej pracy o Grottgerze. Aby tyle ciekawych i nieznanych szczegółów pozbierać z jego życia i działalności artystycznej, śledząc go na każdym kroku, trzeba było przejąć się bardzo tym wdzięcznym przedmiotem. Sądzę też, iż nie będzie Panu obojętnem, choćby dla własnej ciekawości dowiedzieć się o kilku pracach Grottgera, o których wzmianki w Pańskim rysie biograficznym dotąd nie spotkałem. Co więcej — w V rozdziale Pańskiej pracy czytam: „iż nie jest wiadomem, co się działo z Grottgerem przez całe pół roku od połowy lipca 1855 do połowy stycznia 1856“. Tę lukę mogę choć w części zapełnić — w tym roku bowiem bawił on dłuższy czas w domu moich rodziców, w Śledziejowicach pod Wieliczką, robiąc studya z natury i wykończając kilka udatnych akwarel (z podpisem i datą rok 1855), które do dziś dnia w zbiorze mego ojca, Erazma się znajdują. Z tej epoki ciekawych szczegółów o Grottgerze nie znam; mając sam wówczas dwa lata, nic go sobie nie przypominam, później jednak słyszałem często od moich rodziców pochwały dla młodego artysty. Z roku 1855 posiadamy 4 akwarele, 1sza (wyborna, której fotografią raczy Pan przyjąć) przedstawia żydów, sprzedających szlachciców i siwą szkapę, która ledwie nogi za sobą włóczy. Jest wiele życia i humoru w tym obrazku, koloryt żywy, rysunek, perspektywa, charakterystyka twarzy szlachcica, ekonoma i żydów doskonałe; w dali pejzaż z okolic Śledziejowic; starą karczmę z półcieniami i szyldem: „wutka, pifo, miut“ zdjął Grottger z natury w Wieliczce. Trzy inne mniejszej wartości; treść ich następująca: „Napad Szwedów na wieś niemiecką” „Przed dworem szlachcica szwedzkiego służba czyści zbroje“,

„Buhaj holenderski“ — w pejzażu dwór Śledziejowicki. Mieliśmy i piątą akwarelę, która od dawna nie wiemy gdzie i w jaki sposób przepadła. Zgadzała się ona co do najmniejszych szczegółów z akwarelą pod tytułem: „Wycieczka na Kahlenberg", z tą różnicą, iż Grottger umieścił swój portret po lewej stronie (patrząc na obraz) a nie po prawej, jak w tej, którą Pan opisałeś. Z tegoż okresu posiadamy i rysunki ołówkiem: 1szy „Zygmunt August i Radziwiłł na łowach" (najlepszy), 2gi „Wchód do kościoła św. Katarzyny (Augustynów) w Krakowie, 3ci „Portret dziecka". W tym roku zamówił ojciec u niego, widząc , że ma talent do malowania bitew i koni, kopią z jakiego obrazu Wouvermanna; rzeczywiście nadesłał ją Grottger w następnym roku, z obrazu pod nr. 689 z galeryi księcia Lichtensteina. 

Posiadam jeszcze jeden szkic jego ręki i to dla mnie najcenniejszy, gdyż z jego napisem „Stasiowi na pamiątkę 1865", zatem na dwa lata przed jego śmiercią. Było to w r. 1865, kiedy przyjechał Grottger z panem Andrzejem Grabowskim w odwiedziny do Śledziejowic i wtedy to w moich oczach, w pół godziny naszkicował ołówkiem śliczną głowę końską. Odtąd już nie miałem go więcej zobaczyć. Wyliczę jeszcze kilka prac jego, które zdarzyło mi się widzieć u znajomych i na wystawach publicznych. U mego stryja, Antoniego, były 2 dobre akwarelle, które wykończył w Sędziejowicach w r. 1855: 1sza „Bitwa Szwedów z cesarskiem wojskiem na cmentarzu”, 2ga „Dwie krowy i buhaj holenderski przed budynkami gospodarczemi w Łabawie". U Państwa Józefów Konopków w Mogilanach znajdują się następujące studya: 1) koń wierzchowy, 2) rycerz na czatach (akwarele), 3) głowa Szweda, 4) drzewo suche (ołówkiem), 5) bitwa (olejno).

W roku 1869tym czy 1870 widziałem 6 szkiców olejnych, wystawionych w Krakowie przez brata Artura, (jego własny portret, Sen, Koc, głowa męska, koń wierzchowy, Dryada, którą później widziałem u p. Piotra Dobrzańskiego). Z obrazów olejnych znam jeszcze u p. Karola Rogaskiego w Ołpinach trzy parki, przedstawione jako młode dziewczyny u p. Edwarda Hoszowskiego w Wełdzirzu portret pani Jakubowiczowej (słaby, z jego podpisem A. G. i datą 1858.) „Pobudka konfederatów” jest własnością p. Dragę w Warszawie, Dwie matki, własnością Dra Świechowskiego.

Rysunki piórem: Śmierć i doktor przy Grottgerze, własność p. Armatysa (znam z fotografii), ołówkiem: 1. Rozstanie, własność p. Wilkosza w Krakowie, (małych rozmiarów), 2. głowa chłopczyka, podpisane: w Porębie 4.10.1866, widziałem na wystawie sztuk pięk. w Krakowie, 3. spacer w ogrodzie saskim w Warszawie 1862, widziałem na wystawie sztuk pięk. we Lwowie w r. 1877.

Akwarelle: 1. Szarża ułanów na Rossyan z r. 1854; własność p. Wiktoryi z Boguszów Mniewskiej, 2. tak iż sam przedmiot z r. 1854, własność hr. Mieczysławowej Dzieduszyckiej (obydwie małe). 3. klacz ze źrebięciem, podpisane Pepita i Cacucha z r. 1855. 4. zamek Sokenhausen; podpisane „am 21 October 1856 in einer angenehmen Gesellschaft“ własność p. Ludwika Seelinga, 5. trzy akwarelle (w formie medalionowej) z r. 1858 (rozstanie, atak , na pobojowisku); te wszystkie akwarelle widziałem w Krakowie na wystawie sztuk pięk. — we Lwowie 1877 widziałem główkę dziewczyny z r. 1859. 

Pierwszorzędnych utworów Grottgera kredką przytoczę kilka, przepraszając z góry, jeżeli rzecz znaną powtarzam: 1. Sybiracy, własność hr. Alfonsyny Dzieduszyckiej (premium Tow. sztuk pięk. we Lwowie za rok 1869/70), 2. portret Ad. Mickiewicza, własność hr. Piotra Moszyńskiego, 3. po bitwie pod Małogoszczycą, czyli śmierć Borejszy. 4. Przez śmierć do zgody z r. 1866, 5. La petite désespérée, collection de Mme Fay z r. 1867 (znam z fotografii) dalej 2 obrazki z tegoż roku, własność kompozytora. Władysława Żeleńskiego, jego portret i biedna dziewczynka ze skrzypcami. 

W tygodniku ilustrowanym z r. 1872 i w Kłosach z r. 1872 i 1873 widziałem kilkanaście reprodukcyi nieznanych, zatytułowanych „z teki Grottgera”.

Obecnie kończąc, przepraszam iż nie znany i nie wezwany, do Sz. Pana się odezwałem; uczyniłem to tylko w przekonaniu, iż Pan tę wiadomość łaskawie przyjmie i od zapomnienia zachowa.

Racz Pan przyjąć i t. d.

keyboard_arrow_up